To już ostatnia część naszego cyklu spotkań z p. Jackiem Słowakiem. Ostatnia, ale jakże przejmująca. Zapraszamy w  "Podróż z pasją" do najbiedniejszego kontynentu na świacie.  Przypominamy, że wszystkie części naszych podróży można przeczytać w zakładce Podróże Pana Jacka Słowaka ( prawa kolumna na stronie głównej laczna.pl)

Dookoła Afryki

Podróżowanie dla mnie już nigdy nie będzie takie samo. Żadna poprzednia podróż, nie wpłynęła na moje postrzegania świata, tak mocno jak podróż dookoła Afryki.
Niespełna rok temu, uzbrojeni po zęby w samochód, dobre emocje i ekwipunek wyjechaliśmy z kraju. Był 26 grudnia 2017 roku. Jadąc w kierunku Cieśniny Gibraltarskiej, która oddziela Europę od Afryki, nie mieliśmy pojęcia, czego możemy się spodziewać po tym kontynencie. Oczywiście przygotowując się do wyjazdu staraliśmy się dotrzeć do każdego możliwego źródła. Czytaliśmy przewodniki i relacje, oglądaliśmy vlogi, a przede wszystkim próbowaliśmy zaczerpnąć informacji bezpośrednio od osób, które zwiedziły chociaż część tego kontynentu. Mówię w liczbie mnogiej, ponieważ w te nieznane rejony wyruszyłem z moimi trzema przyjaciółmi: Szymonem, Ludwikiem i Wojtkiem. Wojtek odpowiadał w naszej ekipie za przygotowanie wyprawy pod kątem logistycznym. Dbał o to, żebyśmy zabrali wszystko co niezbędne i mieli przygotowane mapy. Ludwik odpowiadał za promocję naszego wyjazdu i za to, żebyśmy z wyjazdu przywieźli jak najbogatszy materiał zdjęciowy oraz filmowy. Szymon natomiast wziął na swoje barki to, co było najważniejsze, czyli przygotowanie samochodu. Z tej ekipy, z różnych powodów losowych, do końca był ze mną tylko Szymon, za co będę mu dozgonnie wdzięczny.
Wyprawa początkowo miała być podzielona na dwa etapy. Pierwszy etap, zachodnią stroną Afryki, rozpoczynał się w Maroko i kończył w RPA. Natomiast trasa drugiego, wschodniego etapu, zaplanowana była od RPA, aż do Egiptu. Gdzieś z tyłu mojej głowy cały czas tkwił pomysł na to, aby przejechać również część północną, jednak początkowo pozostawało to w sferach szalonych pomysłów i marzeń. Wiedziałem, że jest to praktycznie niemożliwe do zrobienia, a przede wszystkim nie znając dobrze tego kontynentu, nie chciałem porywać się z motyką na słońce. Cały czas starałem się o wizę do Libii do której mimo moich bardzo dobrych znajomości w tym kraju nie udało mi się jej dostać. Jak przejechać Libię bez wizy, jak przedostać się z Algierii do Maroka skoro granica jest zamknięta między tymi państwami? To były pytania, na które nie potrafiłem przez bardzo długi czas znaleźć odpowiedzi. Dla tego trzeci etap od Kairu do Tangeru w Maroko był przez długi czas nie osiągalny. Im bliżej było dnia wyjazdu, tym bardziej narastał w nas wszystkich stres. Co chwilę analizowaliśmy krok po kroku, czy wszystko mamy przygotowane i czy jest coś jeszcze co możemy zrobić, żebyśmy byli w pełni gotowi. Po roku przygotowań nastał wreszcie ten długo wyczekiwany moment. W mojej głowie kłębiło się miliony myśli na temat tego, czy samochód da sobie radę, jak będą wyglądały drogi, które zastaniemy na Czarnym lądzie, a przede wszystkim czy uda nam się uniknąć chorób tropikalnych. To ostatnie było dla mnie bardzo ważne. Nie chodziło o strach, że sam zachoruje. Z moich wcześniejszych podróży doskonale wiedziałem, jakie są ich skutki i może przyjść mi po raz kolejny przeżyć.

Zastanawiałem się, czy wytrzyma to ekipa, która zadecydowała się ze mną wyjechać, a dla której widmo tych chorób było dotychczas jedynie mrzonką.
Znam tych ludzi bardzo dobrze, ale pierwszy raz w życiu stanęli przed decyzją wyjazdu w tak długą podróż i w dodatku się na nią zdecydowali. Wiedząc doskonale, że to ja byłem zapalnikiem do decyzji jaką podjęli, nie mogłem przestać myśleć o odpowiedzialności za ich bezpieczeństwo. A jeżeli coś się stanie? Co wtedy? To wszystko kotłowało się w mojej głowie już od dłuższego czasu... Jednak udało się! Mimo wielu przeszkód dopięliśmy swego, a dzisiaj, praktycznie po roku od początku naszej wyprawy, projekt dobiegł końca. Teraz liżąc rany, doszedłem już do siebie na tyle, żeby krótko podsumować całą wyprawę.
Po prawie 200 dniach Afrykańskiej tułaczki, 21 października 2018 roku dotarliśmy do domu. Przejechaliśmy blisko 40 000 km i odwiedziliśmy 31 krajów. W tym czasie zużyliśmy 12 opon, zniszczyliśmy 8 par butów, a nasze paszporty wzbogaciły się o 92 pieczątki. Zaliczyliśmy 5 wizyt w szpitalu, a temperatury, które nas otaczały wahały się od -2 do +51 stopni Celsjusza.
Największą część naszej podróży przebyliśmy razem z naszą „Czarną panterą”, bo tak nazwaliśmy naszego Mercedesa Sprintera z 1999 roku. Dopiero w Sudanie zmuszeni byliśmy zmienić środek transportu i ze względu na biurokrację oraz trudności jakie mogły nas napotkać, dalej podróżować autostopem od Chartumu w Sudanie gdzie zostawiliśmy auto. Spakowaliśmy plecaki w najbardziej potrzebne rzeczy i poszliśmy dalej na piechotę .I właśnie wtedy poznani ludzie naprowadzili nas na sposób jak przedostać się przez Libię nie mając wizy i jak można przekroczyć granice Algierii z Marokiem. Wtedy zrozumiałem, że jest szansa zamknięcia koła afrykańskiego i objechania Afryki dookoła. Długo rozmawialiśmy z Szymonem nad całą trasą ostatniego etapu i czy zagrożenia jakie mogą nas spotkać są tego warte. Postanowiliśmy, że jednak spróbujemy.
Samochód nasz był bardzo charakterystyczny i przyciągający uwagę, przez co zawsze przyciągał do siebie mnóstwo okolicznych mieszkańców, a czasami niestety i kłopoty.
Jednym z najgorszych przeżyć była granica Sudanu z Egiptem. Jestem pewny, że zapamiętam ją na długo. Moment, w którym usłyszałem, że nie wjedziemy do Egiptu tym samochodem i musimy wracać do Sudanu... To jak pociemniało mi w oczach... Wiedziałem, że wszystkie państwa ościenne odmówiły nam wydania wiz wjazdowych. Spędziliśmy kilkanaście dni w Sudanie, kilka dni bez pieniędzy picia i jedzenia. W państwie tym nie działają żadne europejskie karty bankomatowe, na co chcę zwrócić uwagę wszystkim podróżującym po tym kraju. Odwiedziliśmy wiele państw afrykańskich, poznając przy okazji wspaniałych ludzi oraz przekonaliśmy się, jak żyją rdzenni mieszkańcy Afryki. Żeby poznać tych ludzi i ich potrzeby czy pragnienia, trzeba z nimi przebywać, rozmawiać, jeść wspólne posiłki. Dopiero wtedy się otwierają i opowiadają o sobie i swoim życiu.
Jednym z ciekawszych spotkań, które szczególnie utknęły mi w głowie, było poznanie „Baby”. Spotkaliśmy go w środkowej Mali, w krainie Dogonów, kiedy szukaliśmy anglojęzycznego, lokalnego przewodnika. Nasze pierwsze spotkanie nie wróżyło, abyśmy poznali się bliżej. Mieliśmy wrażenie, że ten wyróżniający się z tłumu, mężczyzna koło 40 i ubrany jak pustynny raper, jest pod wpływem jakichś środków odurzających. Więc po wymianie kilku uprzejmościowych zdań udaliśmy się w dalsze poszukiwania. Jak się jednak okazał, był to jedyny, mówiący po angielsku mieszkaniec tej wioski. Teraz nie pozostaje mi nic innego, jak dziękować zrządzeniu losu, że tak się stało. „Baba” okazał się fascynującym i inteligentnym człowiekiem o wielkim sercu. Dzięki niemu już chyba nigdy, nikt z nas, nie będzie oceniał książki po okładce. W trakcie naszego wspólnego podróżowania przez kraj Dogonów opowiedział nam wiele fascynujących historii m.in. o swoim kraju i jego polityce. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu wyjaśnił nam, dlaczego lokalni mieszkańcy szanują Państwo Islamskie. Z ich punktu widzenia rząd to abstrakcyjny twór, z którym mają styczność tylko jak przychodzi do płacenia podatków. W zamian oczywiście oferują drogi, szkoły i nowe miejsca pracy. Jednak żadna z tych rzeczy nie interesuje mieszkańców tamtejszych okolic. Oni są rolnikami, szkołę mają dzięki funduszom Francji, a dróg praktycznie tam nie ma. „Baba” jednak, mimo że sam jest wyznawcą Islamu, nie podziela tej opinii. Wie doskonale, że gdyby nie rząd, to zapanowała by anarchia, a to nie przyniosłoby nic dobrego. Na koniec zabrał nas do swojej rodziny i zaprosił byśmy koniecznie odwiedzili go ponownie. Do tej pory mamy z nim stały kontakt przez internet.
Za każdym razem, gdy z kimś rozmawiam słyszę pytanie o tym, co nas najbardziej zachwyciło lub zaintrygowało w Afryce. To, co przeżyliśmy i tak zapewne wróci do nas za jakiś czas ze zdwojoną siłą. Na ten moment ciężko jest mówić o tym, co najbardziej zapadło nam w pamięć, bo historii, które ze sobą przywieźliśmy jest mnóstwo, a każdy z nas wrócił w jakimś stopniu odmieniony. Spotkało nas wiele chwil radości, ale również załamania. Były momenty, w których myśleliśmy o wycofaniu się, a przede wszystkim nasze pobyty w szpitalach, które wykańczały nas od środka i w dodatku do granic możliwości. Podczas jednego roku miałem trzy razy malarie i raz dengę.
Dla mnie jednak nie to wszystko było największym problemem podczas tej podróży. Do wysokiej gorączki można się przyzwyczaić, po pewnym czasie człowiek traci świadomość i obojętnieje, dreszcze malaryczne też można wytrzymać. Bóle stawów, obdarte ciało, zakrwawione i zranione nogi, robaki w ranach. To dalej nic takiego... Najgorsze jest to, gdy człowiek jest świadomy i widzi otaczającą go ogromną biedę, gdzie dzieci leżą na ulicach, błagają o jedzenie. Gdy ojciec za dwa papierosy oddaje mi własne dziecko i znika bez śladu a kobieta zjada wyrzuconą przeze mnie na ulicę skórkę od banana. To wszystko mnie zwyczajnie przerosło.
Widziałem już wiele rzeczy na świecie. Być może niewielu z Was jeszcze tego nie wie, ale odwiedziłem naprawdę wiele krajów. Na ten moment jest ich przeszło 150 i dotąd myślałem, że już nic mnie nie zaskoczy. Jednak bardzo się myliłem! Nie mogę patrzeć na biedę, głód drugiego człowieka, smutne oczy dzieci i błagające spojrzenia ich matek proszących o jedzenie dla swoich pociech. Wyjeżdżając z Polski miałem na celu objechać dookoła całą Afrykę. Pragnąłem być pierwszym Polakiem, który tego dokona, a zarazem jednym z pierwszych ludzi na świecie, który zamknie tak zwaną pętle Afrykańską - od Tangeru w Maroko dojechać ponownie do Tangeru. Dzisiaj już wiem, jakim byłem strasznym egoistą. Te wszystkie wyniki nie mają już dla mnie żadnego większego znaczenia. Na każdej dotychczasowej wyprawie, a organizuję je już od 25 lat, zawsze wśród nas pojawiały się jakieś plany na następne wyjazdy. Ale nie tym razem! Teraz po powrocie nasza uwaga jest skupiona zupełnie na czymś innym. Najważniejsze jest to, w jaki sposób mogę i będę pomagał innym ludziom w Afryce. Mam nadzieję, że świat się obudzi i przypomni sobie o tym zapomnianym kontynencie. Ludzie, którzy nam pomagali prosili o jedno. Jacek wróć do swojej Europy zdrowy i opowiadaj wszędzie jak my tu żyjemy!
Na koniec chciałbym podziękować Wszystkim tym, którzy przyczynili się do tego, że udało nam się przejechać i po części przejść tę trudną drogę. Przede wszystkim chcę podziękować mojemu towarzyszowi podróży - Szymonowi Flakowi. Wielkiemu, wspaniałemu człowiekowi o wrażliwym, niespotykanie dobrym sercu, dużej tolerancji dla siebie i innych ludzi i jeszcze większej sile charakteru. Chcę również podziękować wszystkim moim studentom ze Społecznej Akademii Nauk, którzy byli przez cały czas z nami podczas tej wyprawy.
I to właśnie Wy młodzi ludzie pamiętajcie, że są ludzie na świecie, którzy potrzebują naszej pomocy.